Eldarya Wiki
Advertisement
Eldarya Wiki

Hej!

Już nie pamiętam, kiedy ostatnio napisałam jakiś lżejszy, typowo humorystyczny tekst, którego jedynym celem byłoby spędzenie trochę więcej czasu z WSem (bo w grze jest za mao :<), więc kiedy wreszcie wpadł mi do głowy odpowiedni pomysł, to od razu postanowiłam go wykorzystać. Wybór natualnie musiał paść na Ezarela, bo ten zdecydowanie najbardziej mi pasuje do takiego typu opowieści xD.

Standardowo pozdrawiam Najlepszą Duszę, ekspertkę od leśnego BHP, Setnefer za dobre uwagi i Rosseę za rozbudowany komentarz xD.

Miłej lektury!


Na koniec mojej zmiany, Ykhar wręczyła mi listę zakupów i poprosiła, bym zaniosła ją Purroy'owi. To był pierwszy raz, gdy wysyłała mnie z taką sprawą, więc z ciekawością spojrzałam na gęsto zapisaną drobnym pismem kartkę. Nie miałam pojęcia po co brownie aż cztery rodzaje papieru, ale poszłam bez marudzenia, gdy tylko otrzymałam maanę na opłacenie wszystkiego.

Purrekos właśnie kończył podliczanie wartości zamówienia, gdy zobaczyłam w oddali Ezarela, zmierzającego w stronę Wielkiej Bramy. Mój wzrok przykuła nonszalancko niesiona przez niego na ramieniu łopata. Ten widok wydał mi się na tyle dziwny, że w pierwszym odruchu uszczypnęłam się w policzek, ale nic się nie zmieniło. Pośpiesznie wręczyłam Purroy'owi zapłatę.

- Wolisz wziąć część teraz, czy jutro odbierzesz całość? - zapytał grzecznie kotowaty.

- Jutro wezmę wszystko - obiecałam, kątem oka ciągle obserwując oddalającego się elfa. Podziękowałam za obsługę i odeszłam szybko.

Udało mi się dogonić Ezarela dopiero przy kiosku. Podeszłam i klepnęłam go lekko w wolne ramię.

- Hej! - zawołałam na przywitanie, po czym bez zwlekania zapytałam go o to, co interesowało mnie najbardziej. - Po co ci ta łopata?

- Hej Gardienne - odpowiedział, po czym spojrzał na narzędzie i lekceważąco machnął ręką. - Ach, ktoś odkrył moją skrytkę na miód i teraz muszę coś zrobić z ciałem - wyjaśnił spokojnie z lekkim wzruszeniem ramion, nawet się nie zatrzymując. Gapiłam się na niego przez chwilę, zastanawiając się, czy na pewno żartował. Ezarel i jego specyficzne poczucie humoru...

- No dobra, a tak na poważnie? - odparłam w końcu, gdy doszłam do wniosku, że to jednak był dowcip. Elf się roześmiał głośno.

- Nawet jak nie dajesz się nabrać, to robisz taką śmieszną minę - stwierdził z rozbawieniem, próbując naśladować mój wyraz twarzy. - Nie ma szans, nie powtórzę tego – dalej miał ze mnie używanie, a ja naburmuszona skrzyżowałam ręce na piersi i odwróciłam wzrok. - A tak na poważnie, to wybieram się na poszukiwania pewnego bardzo rzadkiego składnika zwanego esencją flory, który rośnie na tyle głęboko w ziemi, że łopata będzie niezbędna - oznajmił wreszcie, gdy zorientował się, że jego dworowanie trafiało w próżnię.

- I do czego planujesz tego użyć? - zainteresowałam się, chowając dumę do kieszeni. Alchemia była jedną z tych dziedzin, które w Eldaryi ciekawiły mnie najbardziej i zawsze z przyjemnością dowiadywałam się czegoś nowego.

- Chcemy wypróbować nowy sposób zabezpieczenia podwodnego wyjścia z piwnicy – oznajmił konspiracyjnym szeptem, przez który byłam niemal pewna, że znowu sobie ze mnie żartował. No tak, czego innego mogłam się spodziewać po Ezarelu... - Ale to ściśle tajne i jeśli komuś wygadasz... - urwał i z groźną miną przeciągnął palcem po gardle.

- Ach tak, naturalnie, nikomu nie powiem - obiecałam gorliwie, starając się tym razem nie robić tej charakterystycznej miny, z której przed chwilą tak się śmiał. - Skoro już jestem wtajemniczona, to może dotrzymać ci towarzystwa? - zaproponowałam zaraz potem. Byłam zbyt zaciekawiona, by w takim momencie odpuścić i nie poznać prawdy.

- Bardzo chętnie! - zgodził się z entuzjazmem, co od razu wzbudziło moją podejrzliwość.

- Ale nie będziesz kazał mi kopać? - zapytałam ostrożnie.

- Skądże znowu! Za kogo ty mnie masz, Gardienne? - żachnął się Ezarel tak przekonująco, że aż zrobiło mi się głupio. - Zostałem dobrze wychowany i w życiu bym nie wykorzystał damy do takiej pracy! - dodał, najwyraźniej zraniony do żywego moimi słowami.

- Um... Wolałam dopytać... - odparłam przepraszająco, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.

- Za to w razie ewentualnego spotkania z blackdogiem, na pewno zaintrygujesz go bardziej niż taki pospolity elf jak ja - dodał niewinnie po chwili. Ponownie na niego spojrzałam, tym razem z powątpiewaniem.

- Co? A co z twoim dobrym wychowaniem? Nie ma problemu z porzuceniem damy na śmierć? - zdziwiłam się.

- Gardienne, właśnie cię skomplementowałem, a ty zamiast się ucieszyć, drążysz nieistotne szczegóły! Trochę wdzięczności! - oburzył się znowu, po czym przygarbił się lekko i mamrotał pod nosem coś o wiecznie niezadowolonych kobietach. Z boku wyglądał jakby się urwał prosto z jakiejś kreskówki i z trudem powstrzymałam się od parsknięcia. Nawet nie zauważyłam kiedy zdążyliśmy minąć Wielką Bramę.

Gdy zmierzaliśmy w głąb lasu, Ezarel wreszcie spoważniał i wyjaśnił mi pokrótce warunki, jakie musiały być spełnione, by wyrósł poszukiwany przez nas składnik. Lista wymagań była krótka, ale na tyle skomplikowana, że obawiałam się, że wrócimy z pustymi rękami. Musieliśmy znaleźć konkretny rodzaj drzewa, który by rósł w określonej odległości od innych roślin, na właściwej glebie.

- Nie martw się Gardienne, na pewno znajdziemy odpowiednie miejsce – pocieszył mnie, co było dość niespodziewane. - Pamiętasz jak kiedyś przeszukiwaliśmy las?

- Niestety tak – odparłam. - Najnudniejsza misja w moim życiu.

- Też tak sądziłem, dlatego postanowiłem jakoś sensownie wykorzystać ten czas, skoro już musiałem tu spędzić cały dzień. Robiłem więc sporo notatek i między innymi zapisałem sobie kilka potencjalnych miejsc, gdzie mogłaby wyrosnąć esencja – wyjaśnił, sięgając do niewielkiej torby przy pasie. Na chwilę wyciągnął z niej znajomy zeszyt, by mi go pokazać. - Jestem tak dobrze przygotowany, że to nie ma prawa się nie udać – oznajmił, wyraźnie z siebie zadowolony.

***

Elf nie stracił dobrego humoru nawet gdy okolice już czwartego wynotowanego przez niego drzewa, nie spełniły wszystkich warunków. Ciągle nonszalancko niósł łopatę i gwizdał radośnie pod nosem, tylko od czasu do czasu robiąc przerwę, by zagadać do mnie o jakiś drobiazg, co prawie zawsze kończyło się złośliwą odzywką – z jego albo mojej strony. Z czasem zaczęłam zliczać te nasze słowne potyczki i przyznawać punkty, niestety szala zwycięstwa przechylała się w stronę Ezarela. Kiedy przypadkiem mu wygadałam, że wygrywa, urósł przynajmniej o kilka centymetrów.

Dopiero przy piątym drzewie szansa odnalezienia składnika stała się realna. Elf krążył przez chwilę po okolicy, najpierw badając rośliny, by przy ich pomocy określić rodzaj gleby, a potem mierząc krokami odległości między różnymi punktami, które wybierał według tylko sobie znanej logiki. Wreszcie udało mu się wytyczyć miejsce, w którym bez marudzenia zaczął kopać. Przysiadłam na jednym z wystających konarów i zaczęłam obserwować – w końcu Ezarel przy ciężkiej, fizycznej pracy to raczej rzadki widok. Zastanawiałam się, ile minie czasu zanim zacznę u niego dostrzegać oznaki zmęczenia. Ostatecznie się nie dowiedziałam, bo elf był w naprawdę świetnej formie. Przerzucił tyle ziemi, a od wysiłku miał tylko lekko zaróżowione policzki. Zaciekawiło mnie, gdzie i kiedy zdążył się tak wyćwiczyć, bo nigdy nie widziałam go w sali treningowej.

- Jest! - zawołał nagle Ezarel, wyrywając mnie z zamyślenia. Wyraźnie usłyszałam satysfakcję w jego głosie. Wykopał naprawdę spory dół i ucieszyłam się, że ta praca nie poszła na marne. Podeszłam bliżej, by zobaczyć jak wyglądał ten święty Graal alchemii i trochę się zawiodłam, bo przypominał zupełnie zwyczajnego, przerośniętego ziemniaka. Ezarel ostrożnie zawinął składnik w materiał, który przyniósł ze sobą i wręczył mi go, po czym zabrał się za zakopywanie.

Gdy wreszcie dół zniknął, elf przysiadł na chwilę na korzeniu, by trochę odsapnąć. Nadal nie wyglądał na jakoś specjalnie zmęczonego czy zgrzanego, co wzbudziło mój respekt dla jego kondycji. Gdy Ezarel wreszcie wstał, odruchowo skierowałam się w stronę, z której przyszliśmy, ale w połowie kroku zatrzymał mnie jego śmiech. Odwróciłam się do elfa.

- Daj spokój, naprawdę chcesz się wracać taki kawał? - zapytał z niedowierzaniem. Nie lubiłam, gdy mówił do mnie w ten sposób, bo czułam się wtedy jak idiotka.

- A masz lepszy pomysł? - burknęłam, by dać mu do zrozumienia, że nie spodobał mi się jego ton.

- No ba! - zawołał kompletne niezrażony moją odpowiedzią. Obrócił się i wskazał ręką w kierunku przeciwnym niż planowałam iść. - Tędy będzie krócej.

- Jesteś pewien? - jakoś nie byłam przekonana.

- Jasne, że tak - zapewnił mnie. - Rany, trochę więcej zaufania, Gardienne! - dodał rozbawiony i klepnął mnie lekko w plecy. Popatrzyłam na niego groźnie, ale on sobie nic z tego nie zrobił, po prostu ruszył w swoją stronę. Wzruszyłam ramionami i poszłam za nim.

***

- Nie masz wrażenia, że już trzeci raz mijamy to drzewo? - zapytałam po jakimś czasie. Powoli zaczęłam dopuszczać do siebie myśl, że się zgubiliśmy.

- Wydaje ci się, to pospolity gatunek – mruknął nawet nie spoglądając na to o czym rozmawialiśmy, bo był zbyt zajęty wertowaniem swojego notesu. Co prawda minę miał nietęgą, jakby coś mu nie pasowało w zapiskach, ale tonem głosu wyraźnie dał mi do zrozumienia, że czuł się obrażony tym, że w ogóle śmiałam zwątpić w jego umiejętność orientacji w terenie.

- I wszystkie mają dziuplę w tym samym miejscu? - niezrażona drążyłam dalej, ale Ezarel nic nie odpowiedział. - To chyba będzie punkt dla mnie? - zaśmiałam się, by ukryć zdenerwowanie. Elf w milczeniu uniósł głowę znad kartek i spojrzał na mnie wilkiem, a potem przyspieszył kroku.

***

Maszerowaliśmy w ciszy. Gdy minęliśmy to jedno drzewo już czwarty raz, przestałam liczyć dalej. Elf odezwał się dopiero jak zaczął zapadać zmrok.

- Gardienne, jeśli masz jakieś nadprzyrodzone zdolności, to najwyższa pora by je ujawnić.

- Słucham?! - zawołałam, mając nadzieję, że się jedynie przesłyszałam. To było całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę jak bardzo zestresowało mnie nasze kiepskie położenie.

- No wiesz, w opowieściach czasem jest tak, że ktoś ukrywa jakieś nadzwyczajne umiejętności i je w końcu zdradza w kryzysowej sytuacji – wyjaśnił rozbrajająco. - No dalej, nie bądź taka nieśmiała, przecież Wyrocznia nie wybrała cię za piękne oczy – zachęcał mnie z entuzjazmem. Mnie jednak kompletnie ominął sens całej wypowiedzi i skupiłam się tylko na ostatnich słowach. Coś chyba było w tym, że ludzie słyszeli tylko to, co chcieli usłyszeć.

- Uważasz, że mam piękne oczy? - odezwałam się z głupkowatym uśmieszkiem.

- Tak... znaczy się nie! Tak się po prostu mówi. Nie wierzę, że nie wiedziałaś! – odparł zmieszany Ezarel, ale ja i tak wiedziałam swoje. Chyba mogłam to sobie policzyć jako punkt. - Więc jak będzie? - zapytał, by skierować rozmowę na właściwe tory, a ja jedynie zaprzeczyłam ruchem głowy. - Nic? Naprawdę nic?

- Ani ani – odpowiedziałam, a elfowi teatralnie opadły ramiona. To był prosty gest, ale strasznie mnie rozbawił. Jego swobodne zachowanie nawet w tak nieciekawej sytuacji, w jakiś sposób koiło moje nerwy.

- Cóż, zatem jeśli niebawem nie znajdziemy właściwej drogi, to zaczniemy zbierać drewno i chrust na ognisko, by przetrwać noc – stwierdził tonem, którym prawdopodobnie chciał mnie przekonać, że nocleg w lesie to jedynie drobna niedogodność. Pomyślałam z rozbawieniem, że na jego miejscu też bym próbowała robić dobrą minę do złej gry.

- Spokojnie, nawet się nie gniewam – odpowiedziałam, śmiejąc się.

- Co? - zdziwił się. Wyglądał na lekko zbitego z tropu.

- To co przed chwilą powiedziałeś było najbardziej zbliżone do wyznania, że się przez ciebie zgubiliśmy, mimo twoich wspaniałych notatek. Uznałam więc, że w nagrodę należy ci się jakieś pocieszenie – wyjaśniłam, a Ezarel aż na chwilę przystanął i przyglądał mi się z otwartymi ustami. Ha, kolejny punkt dla mnie, jak tak dalej pójdzie, to jeszcze z nim wygram.

***

- A tak naprawdę, to do czego potrzebny ci ten składnik? - zapytałam, chcąc wreszcie zaspokoić ciekawość. Ognisko, przy którym siedzieliśmy, stanowiło jedyne źródło światła w tej bezksiężycowej nocy. Na szczęście las był spokojny i nie spotkaliśmy żadnych groźnych zwierząt, a Ezarel starał się mnie zajmować rozmową, przez co w ogóle nie czułam grozy naszego położenia. Wydawało mi się, że wybraliśmy się na biwak, zapominając o spakowaniu namiotów i kiełbasek.

- Powiedziałem ci już, chcemy spróbować nowego zabezpieczenia podwodnego przejścia w więzieniu – odparł lekko zniecierpliwiony i zaskoczony, że mu nie uwierzyłam za pierwszym razem. Nie rozumiałam, dlaczego to go jeszcze dziwiło.

- I na czym miałoby to polegać? - drążyłam temat. Ezarel rozejrzał się na boki, jakby chciał sprawdzić, czy nikt nas nie podsłuchuje. Wiedziałam, że to odruch, ale w naszej sytuacji wyglądał dość zabawnie.

- Dobra, powiem ci. Skoro i tak tu zginiemy, to nie będziesz miała okazji komuś wypaplać - odezwał się, a mnie trochę zmroziło, choć wiedziałam, że żartował. - Ha, znowu zrobiłaś tę śmieszną minę - uśmiechnął się do mnie szeroko, ale zaraz znowu spoważniał. - Teraz będą trzy bariery, po jednej ode mnie, Nevry i Valkyona. I tylko my będziemy mogli je zdezaktywować.

- Na dłuższą metę to chyba będzie upierdliwe - odparłam po chwili zastanowienia.

- Niezupełnie, bo rzadko korzystamy z tamtego przejścia. Zresztą nawet jakbyś miała rację, to bezpieczeństwo jest najważniejsze - odpowiedział. - Musimy zablokować wszystkie potencjalne drogi, którymi Nieznajomy dostaje się do Kwatery, a to pierwszy krok ku temu.

- A co z Enthraą? - zaciekawiłam się. Nasze ognisko okazało się za małe, by się nim dostatecznie ogrzać, więc pozostało mi jedynie dokładniej owinąć się szalem. Wychodząc popołudniu z elfem, nie przyszło mi nawet do głowy, by zabrać coś cieplejszego, w końcu nie planowaliśmy spać w lesie...

- A co ma być? - nie zrozumiał na początku. - Po prostu już nie będzie strzegła więzienia - wyjaśnił po chwili ze wzruszeniem ramion. Pokiwałam głową.

- Rozumiem - stwierdziłam. Niestety nadal było mi zimno. - Ez... zamarzam - przyznałam w końcu na głos.

- Przydałoby się więcej drewna – odpowiedział, patrząc na mnie wymownie.

- Nie ma szans, nigdzie się nie ruszam – oświadczyłam od razu. Skoro marzłam nawet przy ognisku, to bałam się pomyśleć, jak bardzo zimno musiało być w lesie.

- Jesteś pewna? Poruszasz się trochę, to od razu zrobi ci się cieplej – nie poddawał się Ezarel.

- Absolutnie! – odparłam z pełnym przekonaniem. - A ty dlaczego nie pójdziesz?

- Bo mi nie jest zimno – zaśmiał się, a ja spojrzałam na niego z ukosa. Rzeczywiście nie wyglądał, by chłód mu w ogóle doskwierał, ale może po prostu starał się tego nie okazywać? Nie chciało mi się wierzyć, że był taki odporny. Błaganie go o cokolwiek nie wchodziło w grę, więc pozostało mi tylko milczeniem wyrazić pogardę, bo cokolwiek bym powiedziała i tak by się wykpił. Nie mogłam jednak nie zauważyć, że elf mi się przyglądał, w zadumie gładząc brodę. Z tego powodu próbowałam ukryć, że się trzęsłam. Nie chciałam wyjść na mięczaka, szczególnie że już słyszałam w głowie, jakby mi to później wypominał. - No dobra, Gardienne, poświęcę się dla ciebie – powiedział nagle.

- Pójdziesz po drewno? - zapytałam, z trudem ukrywając entuzjazm.

- Skądże znowu! - odparł z lekkim oburzeniem. - Przytulę cię, to się ogrzejesz – wyjaśnił swój pomysł, rozkładając ramiona na boki. Najwyraźniej liczył, że z wdzięcznością rzucę mu się na szyję.

- I niby na czym miałoby polegać to twoje poświęcenie? - zapytałam, marszcząc brwi. Elf przysłonił dłonią oczy, jakby się załamał moją niedomyślnością.

- Pozwolę ci wkroczyć w moją strefę prywatną, czyż to nie jest prawdziwe bohaterstwo? - powiedział wreszcie, odsłaniając twarz i lekko wypinając z dumą pierś.

- Jak tak stawiasz sprawę, to wolę marznąć – uniosłam się honorem. Zacisnęłam usta w wąską linię i znowu zapadła niezręczna cisza. Przez chwilę Ezarel gapił się w ognisko, po czym znowu spojrzał na mnie.

- No dobra, mi też jest zimno – przyznał w końcu. Wiedziałam, po prostu wiedziałam.

- I co, bolało? - burknęłam, a elf przewrócił oczami.

- Zgadzasz się, czy nie? - zignorował moją drobną złośliwość i delikatnie poklepał trawę obok siebie. Westchnęłam i podsunęłam się do niego. Czułam się lekko zestresowana. To nie pierwszy raz, gdy znaleźliśmy się tak blisko siebie, ale teraz było zupełnie inaczej. Zawsze zbliżaliśmy się jakoś przypadkiem, zupełnie nieplanowanie. Nigdy nie zaproponował tego tak wprost. Ostrożnie objęłam go w pasie, a on troskliwie otoczył mnie ramieniem i przytulił. Po chwili mimowolnie wsunęłam dłonie pod jego kurtkę.

- Przepraszam, ale strasznie marzną mi ręce – wytłumaczyłam się szybko, gdy tylko dotarło do mnie, co właśnie zrobiłam.

- Nie szkodzi. To... To całkiem miłe – odezwał się niespodziewanie elf. Z zaskoczenia powieki same mi się otworzyły szerzej. Prędzej spodziewałam się jakiegoś złośliwego komentarza niż czegoś takiego... Jednak zanim zdążyłam w ogóle się zastanowić nad odpowiedzią, zaszeleściły zarośla przed nami. Wystraszona wtuliłam się mocniej w Ezarela i kątem oka zauważyłam jak położył dłoń na rękojeści broni. Nasłuchiwaliśmy w milczeniu, mając nadzieję, że to tylko jakieś niegroźne, leśne zwierzę.

- Środek lasu to kiepskie miejsce na randkę – usłyszeliśmy nagle kobiecy głos i spomiędzy krzewów wyłoniła się postać.

- Cameria! - zawołałam, pośpiesznie odsuwając się od elfa. - To żadna randka! Zgubiliśmy się! Było nam zimno, musieliśmy sobie jakoś poradzić! - zaczęłam szybko się tłumaczyć, a rozbawiona hamadriada uniosła otwarte dłonie.

- Spokojnie, spokojnie, wszystko wiem - zawołała, przerywając mój potok słów. Ezarel ciągle siedział obok i był dziwnie milczący.

- Co? Jak? Skąd w ogóle się tutaj wzięłaś? - zarzuciłam ją stertą pytań.

- Wracałam z misji i las mi powiedział, że najwyraźniej macie kłopoty, to na chwilę zboczyłam z trasy – wyjaśniła z uśmiechem. Po przyjacielsku wystawiła rękę w moim kierunku, by mi pomóc się podnieść, a ja chętnie z tego skorzystałam.

- Nie zamarzniemy po drodze? - upewniłam się, ponownie opatulając się szalem.

- Nie, jeśli będziemy szli dostatecznie szybko – zaśmiała się Cameria. - Ez, idziesz? - zapytała. Elf dopiero po chwili uniósł głowę i wyglądał na wyrwanego z głębokiego zamyślenia.

- Idę, idę – westchnął. Wstał powoli, jakby z niechęcią. Otrzepał się niespiesznie i podniósł zawiniątko z esencją flory, po czym szepcząc jakieś nieznane mi słowa, zajął się gaszeniem ogniska. Przyglądałam się jego ruchom z rosnącym zdziwieniem. Strasznie mi nie pasowała do niego taka ociężałość.

- Ktoś tu chyba nie jest zadowolony z ratunku – odezwała się Cameria, najwidoczniej także dostrzegając nietypowość w zachowaniu Ezarela. Chyba wreszcie dotarło do niego, że byłyśmy zaniepokojone, bo nagle się wyprostował, a potem podszedł do hamadriady. Położył jedną rękę na jej ramieniu, a drugą przytulił do piersi zdobyczny alchemiczny składnik, jakby to było małe dziecko.

- Camerio – odezwał się niskim, poważnym głosem, patrząc jej głęboko w oczy. - Dziękuję za ratunek. Obiecuję ci, że moje dzieci, a później wnuki i prawnuki będą śpiewać pieśni o tej nocy i twoim bohaterstwie – dodał, a ja nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Nie miałam pojęcia, co sprawiło, że tak dziwnie się zachowywał, ale najwyraźniej już mu przeszło.

Advertisement